Bingo, czyli wesołe jest życie staruszka

2010-07-12 08:08

W Polsce starość to przykrość. Wielu ludzi spędza ją w oknach swoich domów czy mieszkań, za najlepszą rozrywkę mając obserwację przechodniów. A ja dokonałąm ostatnio kontrowersyjnego i nierozumianego tu chyba za dobrze wyboru i zamiast iść w sobotę na party imigrantów polskich, wyłamałam się i poszłam wczoraj na spotkanie (jak sądziłam, o Biblii) z tutejszymi. Przeżyłam poważny szok. Po pierwsze, pod lokalnym kościołem (a jest duży) zrobiono bar (który nawet się nazywa przykościelnie, mianowicie St. Teresa’s Parish Club). Robi dziwne wrażenie: wysoko w rogu figura Matki Boskiej, na czym koniec akcentów religijnych, dalej jakieś automaty do gier, na jednym końcu duży ekran, na którym leciał mecz, za ladą alokoholu do wyboru, do koloru, środkowa część zastawiona rzędami stołów, na drugim końcu sali scena okupowana przez zmiennych artystów (następnym razem wezmę aparat). Po drugie, o interpretacji Biblii nie padło nawet jedno zdanie – i w ogóle z żadnym ruchem przykościelnym ani kapłanami nie ma to nic wspólnego (są środowe spotkania ściślej biblijne dla ludzi, którzy chcą zostać katolikami). Ale co najciekawsze, byłam chyba najmłodszą osobą w tym klubie i najwcześniej (zaraz przed północą) wyszłam! Wypiłam też najmniej, bo mianowicie jedną lampkę wina, wykręcając się niemożnością doprowadzenia się do stanu, w którym język mi się zacznie plątać i przestanę rozumieć, co do mnie mówią. Rozrywki po angielsku wymagają jednak od obcokrajowca sporo skupienia. Ale wracając do rzeczy, tutejsi (byli tam ludzie od 45 do 80 lat najpewniej) zamiast się zamykać w domach i czekać, czy ich wnuczęta odwiedzą, czy też nie; pogrążać się w żalu, jeśli nie; zamiast sobie puszczać telewizyjną czy radiową mantrę, która im powie, jak głosować i co tam na Wiejskiej i w Na Wspólnej; zamiast wisieć godzinami na telefonach z rodziną, wychodzą sobie zwyczajnie i się integrują przy piwku. Bardzo pozytywne doświadczenie. W Warszawie jeśli się zna dwóch najbliższych sąsiadów, to jest sukces, co mówię, bo nigdy nie znałam więcej niż jednego (i to na zasadzie wymiany grzeczności). Na wsi jest oczywiście inaczej, ale tutaj w mieście zna się znakomitą większość ludzi z sąsiednich pięciu ulic po imieniu. Od razu pomyślałam, że moja babcia (wyjątkowo rwąca się do życia kobieta) byłaby zachwycona!

        Gdy weszłam do tej sali, przypomniały mi się kadry z jakichś filmów i pomyślałam: Bingo. Nigdy nie sądziłam, że usiądę kiedyś za takim stołem i będę w to grała, ale w ramach ubogacania się zagrałam :D! Jeśli można wygrać 50 funtów ot tak, to w sumie czemu nie. Nie wygrałam wprawdzie, acz mi niewiele brakowało. Zasady są takie, że ktoś czyta takim hipnotyzującym głosem liczby. Robi to w charakterystyczny sposób, np. 5 i 4 – 54, wszystko jedynki – numer 11, 9 i 7 – 97, 3 i 5 – 35, bez towarzystwa – cyfra 5 i tak dalej, wszystko w miarowym, jednostajnym bardzo tempie. W tym czasie ludzie skreślają liczby, które padły, a mają je na swoich kuponach. Kto skreśli wszystkie ze swojego pierwszy, wygrywa. Jeden kupon obejmuje trzy podejścia, przy czym można nabyć dowolną liczbę tych kuponów i wtedy trzeba szybciej skreślać, więcej ogarnąwszy :D. Kind of funny (nawet zabawne). Potem jeszcze jakaś gra karciana, po której się już zmyłam.

        I tak oto nie dość, że poznałam w dwie godziny z dziesięć osób z okolicy, co nie udało mi się nawet przy okazji kopania ogródka, to jeszcze sobie pogadałam w language’u o sprawach najróżniejszych. Zresztą, miałam chyba nosa i jak zwykle szczęście jak dziki osioł, bo ta pani, której akcent mi się od początku bardzo spodobał (w kościele mam pełen przegląd lektorów i ich umiejętności językowych), więc do której się niezwłocznie przykleiłam, wzięła się w podeszłym wieku za robienie doktoratu i powiedziała, że z przyjemnością przedstawi mnie w bibliotece, swojemu promotorowi etc. No czy można było lepiej na moim miejscu trafić? Osobiście sądzę, że to dopiero moje bingo!

 

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Data: 2010-07-19

Dodał: darvuś

Tytuł: anonimowość

Myślę, że taka anonimowość, o której piszesz nie jest normą. Oczywiście w Warszawie - raczej tak. Ale już w mniejszym mieście - niekoniecznie. Moja babcia mieszka w Lubinie i zna pół miasta :D Z resztą tam wogóle jest fajnie, bo występuje podobne zjawisko spotykania się starszych ludzi. Babcia osobiście chadza dwa razy w tygodniu na wieczorki brydżowe, które chyba są organizowane w miejskiej bibliotece.

Miło, że sytuacja emerytów trochę się u nas zaczyna zmieniać (chociaż dzieje się to za wolno).