Brexit & Bregret

2016-06-26 16:40

Z marketingowego punktu widzenia, kampania za wyjściem UK z UE (Leave) była bardzo dobra, i to już od lat (przynajmniej pięciu), podczas gdy kampania za pozostaniem w strukturach UE (Remain) była w całości desperacka i żałosna. Niestety etycznie rzecz biorąc, kampania Leave celowo potrąciła niebezpieczne struny, których drganie będzie teraz trudne do wyciszenia (właściwie chyba wybuchła mała wojna domowa, która przywodzi mi na myśl This is England, 2006), a w dodatku nie była do końca uczciwa, co może nawet mogłoby stanowić podstawę do drugiego referendum, ale moim zdaniem go nie będzie. Wielu Brytyjczyków powiedziało, że świat wyśmiałby ich demokrację, gdyby ponowili głosowanie, ale po prawdzie zaprezentowane krótkowzroczność i głupota do tego wystarczają. (Z trudem powściągam pochwałę alternatywnych form rządów).

Należę bardziej do eurosceptyków, niż do euroentuzjastów (UE to piękna idea, która jest fatalnie realizowana), ale naprawianie błędów powinno się odbywać z innych powodów i w innej atmosferze, niż to m(i)a(ło) miejsce – ze szkodą dla kultury i wartości europejskich, w atmosferze obwiniania porządnych ludzi za sprawy, z którymi nie mieli nic wspólnego. Emigracją warto, rzecz jasna, mądrze sterować, ale to nie znaczy w oderwaniu od wartości uniwesalnych.

Mnie osobiście Brexit & Bregret wewnętrznie zmodyfikowały i jeżeli rasizm nie rozpęta się na dobre (w co wątpię), chyba nawet dam temu ostatecznie formalny wyraz. Dodatkowo, utrata poczucia bezpieczeństwa wystąpiła natychmiast (włącznie z poczuciem silnego zagrożenia fizycznego, choć nie mam nic przeciwko schodzeniu z tego świata) i równolegle z ulgą (jak zawsze), że postanowiłam nie mieć dzieci. Produktywność zawodowa spadła mi równie szybko do zera na rzecz obczytywania się w zasobach stron rządowych, przeglądania dokumentów i śledzenia biegu wydarzeń. Oczywiście nie mam już czasu na yogę (przez kolejne lata), gdyż zyskałam czasochłonne a przymusowe hobby w postaci czytania o prawach i polityce. Od ludzi, których kocham, częściej będę widywała postrzelonego w tym wystapieniu Borisa Johnsona et al. Loty zdrożeją = wizyty stopnieją = pewne relacje właśnie zabito, choć jeszcze o tym nie wiedzą... Z drugiej strony zanim jeszcze zdążyłam w piątek otworzyć oczy, napisało już sporo rozsianych po świecie zatroskanych ludzi, których na przestrzeni lat niechcący od siebie odzwyczaiłam, więc tak jak coś umarło, coś również ożyło.

Szczęśliwie nie musiałam dokonywać tego wyboru między młotem a kowadłem osobiście, ale przy założeniu, że parlament to przepuści, dekadę masakry jednak przed sobą mam(y). Życie już bardzo się zmieniło, a potencjalnie przenoszące mnie na drugi koniec świata przemeblowanie nawet się jeszcze na dobre nie zaczęło (oczywiście że prędzej znajdę się w Canadzie i nie zobaczę więcej nikogo bliskiego, niż wrócę do Polski sankcjonować brak kultury politycznej i wrogość państwa obywatelowi, nadto mieszkać w kraju wyznaniowym).

Mówiąc o kulturze, jest mimo wszystko budujące, że rząd brytyjski tak bardzo uszanował vox populi. Jakoś mam wrażenie, że polscy politycy byliby nieskorzy... I gdyby nie moje narodowe przyzwyczajenie do braku szacunku ze strony rządu, postawiłabym kasę w zakładzie, że UK wyjdzie z unii. Niestety nie wierzyłam, że podadzą do wiadomości publicznej prawdziwe wyniki tego referencum, w związku z czym nie nalegałam, żebyśmy to zrobili. Dobry przykład przegranej i wygranej jednocześnie.

Wyszukiwanie