Cykl czterdziestoletni, cz. I: dwudziestolecie pierwsze

2014-04-18 12:30

Ten dzień tak się siebie nie mógł doczekać, że wstał w środku nocy, a potem tak się sobie spodobał, że ostatecznie dobiegł końca w środku kolejnej. We mnie ten dzień wstawał i zachodził od nowa we wszystkich możliwych i niemożliwych wariantach przez wystarczająco wiele dni, żeby przebiec wg (czyjegoś) planu. Ashtanga i Vinyasa* pomogły mi nie zapomnieć oddychać i ustabilizowały gdzieś dzielną a pokorną, ale gwałtownie drżącą gotowość do przeżycia nieodgadnionej wartości x, jaką ów dzień zawierał, usuwając element autodestrukcyjny. Naprawiłam przemęczenie makijażem, przebrałam się w coś specyficznie dla mnie świątecznego (bo były to swego rodzaju święta: węzeł kilku znamiennych rocznic i puzzle napawających optymizmem konsekwencji pewnych zdarzeń, tzw. dobry moment) i poszłam przejść przez posiadłość moich braci, synów Ezawa, mieszkających w Seirze, którzy się mnie lękają, lecz strzegłam się bardzo. Nie groziłam im, bo wiedziałam, że Bóg nic mi nie da z ich ziemi, nawet tyle, co stopa zakryje, bo Ezawowi dał na własność góry Seir. Nic do jedzenia ani do picia nie wzięłam od nich za darmo! Przecież Pan, mój Bóg, który mi błogosławił w pracach mych rąk, opiekuje się moją wędrówką po tej wielkiej pustyni. Oto czterdzieści lat Pan, mój Bóg, jest ze mną, i niczego mi nie brakowało.**

I takie jest właśnie ludzkie (nie)rozumienie rzeczy, że kiedy mi to pokazał po raz pierwszy, On już wiedział o podwójnym znaczeniu słowa bracia w mojej sytuacji, do której mnie miał zaprowadzić, i jak ono będzie teraz ważne, a ja jeszcze nie. On już wiedział, że mimo że mam lat trzydzieści, należy powiedzieć czterdzieści*** i że daje to sens doskonały, o czym ja wiem oczywiście dopiero post factum. Ale najpiękniejsza była Jego wzruszająco delikatna i jak zawsze bezbłędnie dowcipna troska w mojej paraliżującej dość obawie. Kompletnie się nie spodziewałam i oczy mi wyszły z orbit! Z uwagi na okoliczności mam nadzieję, że mnie nikt nie obserwował, bo musiałby pomyśleć, że jestem niespełna rozumu, żeby tak niebezpiecznie balansować między płaczem a śmiechem, kiedy nie dzieje się pozornie nic, co by do któregokolwiek z nich skłaniało... Nie sposób się jednak szeroko nie uśmiechnąć na Bożą kreatywność w ratowaniu człowieka przed nim samym. Można powiedzieć, że mi zaserwował taką minę, jaką ten ksiądz tu, 3:01, młodej parze: 
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=XYKwqj5QViQ. Aż szkoda, że nikt inny nie może tego zrozumieć i docenić! Chociaż inni najpewniej mają swoje Boskie żarty.

Ciekawe też, że Edom z jego wojskiem licznym i dobrze uzbrojonym faktycznie naprzeciw mnie wyszedł i faktycznie trochę mi zabronił przejścia przez swoje granice, i faktycznie wobec tego odeszłam w bok od niego****, ale nie zabronił mi surowo. Trochę. Troszkę. Nie odeszłam więc w bok o całe miesiące drogi, tylko trochę, troszkę – poszłam wzdłuż granicy. Najbliżej granicy, jak można – po niej samej. I chociaż nie miał mi Bóg dać nawet tyle, co stopa zakryje, mniej więcej tyle właśnie dał… I tyle właśnie potrzeba.

 

„[…]

I tak się jakoś stało

że bez tak pachniał jak bez

i słowo pachnieć pachniało

i łzy były pełne łez.

 

Tęsknota, słowo zużyte

otwarło mi swoją dal...

Jak różne są rzeczy ukryte

w króciutkim wyrazie żal.”

 

Antoni Słonimski, Żal

 

 

Ciąg dalszy nastąpi za dwadzieścia lat.

 

 

__________________________________________________ 

* Rodzaje yogi.

** Cf. Pwt 2,1-7

*** Było wszak 40 lat wędrówki narodu wybranego przez pustynię i 40 dni postu Jezusowego na pustyni, 40 dni Mojżeszowego pobytu na Synaju, 40 dni Eliaszowego wędrowania na górę Horeb, 40 dni Goliatowego oblężenia Izraelitów i pewnie jeszcze kilka innych czterdziestek by się znalazło na symbol postnego przygotowania, odrodzenia i zatoczenia jakiegoś kręgu i cyklu.

**** Cf. Lb 20,20-21

 

Wyszukiwanie