Idioci

2010-05-01 00:00

Żegnaliśmy się ze łzami w oczach, ale bez płaczu,

godzinę za godziną mówiąc, że nie ma zupełnie o czym mówić.

Przekonywaliśmy się namiętnie o namiętności, że jej od siebie nie chcemy,

i o stracie, że niczego nie tracimy.

 

(Płacze? Nie, tylko późno i oczy ją bolą).

 

Była mowa bolesna o bólu, że nas nie rozrywa.

Poświęcaliśmy czas na argumentację, że go tracimy.

Tęskniąc do tej przyszłości, twierdziliśmy, że nas nie czeka.

Powitanie nazwaliśmy pożegnaniem

i – będąc tak nierozłącznymi – ustaliliśmy zgodnie,

że najlepiej będzie, gdy się rozstaniemy.

 

(Płacze? Nie, tylko późno i oczy go bolą).

 

Można było zapłakać, by nie płakać więcej,

lecz ze łzami w oczach wymienialiśmy kłamstwa jako przyjaciele.

I okazaliśmy się lepszymi kłamcami niż przyjaciółmi.

Wyszukiwanie