Kultura

2010-06-04 18:00

Jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobiłam przed wyjazdem z Vistulandii, zaraz po załatwieniu wszystkich spraw związanych z kradzieżą telefonu (a jakże...), było zapłacenie mandatu (skumbrie w tomacie pstrąg) ZTM. Gdybym dostała go słusznie, zapłaciłabym go od razu i w poczuciu obowiązku, ale ponieważ (nie wdając się w szczegóły) wlepiono mi go w sposób wyjątkowo chamski i nieuczciwy, zadałam sobie sporo trudu i poświęciłam nie tak mało czasu na danie ludziom bez wychowania i sumienia szansy na wycofanie się ze swego skandalicznego postępowania. Nie skorzystali z niej, oczywiście, mało tego, nie uwzględniono czasu toczenia się wyjaśnień sprawy (że niby), i naliczono mi odsetki. Machnęłam niechętnie ręką i zapłaciłam, bo kijem Vistuli nie zawrócę...

        W Anglii przy każdym domu stoją trzy kosze, o które troszczą się mieszkańcy, ale które są własnością miasta. W określone dni tygodnia przyjeżdżała śmieciarka po dany kosz (fioletowy jest na zwykłe śmieci, niebieski do recyclingu i zielony na odpadki ogrodowe). Na dniach mają wprowadzić pewne zmiany organizacyjne, które pozwolą zbierać śmieci cztery zamiast sześciu razy w miesiącu (tu się nie dość, że myśli, to jeszcze nie tylko się myśli o ochronie środowiska). Zagapiłam się dziś w każdym razie i, że z zielonego kosza już się wysypuje, przypomniał mi warkot śmieciarki. No więc jak się nie rzuciłam z tych brytyjskich stromych schodów pędem w dół, że się mało nie zabiłam, to w minutę pokonałam drzwi zewnętrzne i stanęłam w nich z sierocym otępieniem na twarzy, bo śmieciarka własnie przejeżdżała. Smutno mi się zrobiło, doprawdy, bo następna okazja za 2 tygodnie (fioletowy kosz zbierali dotąd co tydzień, ale niebieski i zielony co dwa - teraz będzie można wystawić razem z fioletowym któryś na zmianę). Nauczona brakiem życzliwości nadwiślańskich pracowników ZTM, którzy potrafią stać na przystanku i nie wpuścić człowieka i tak, mimo że nikt by na tym nie poniósł żadnej szkody, byłam przekonana, że jest po sprawie. Tymczasem kierowca zatrzymał się z uśmiechem wyraźnie wzruszony moją słowiańską determinacją, żeby się zawartości tego kosza pozbyć, i rozgoryczeniem, że mi się chyba jednak nie uda. Wzięłam się zatem spiesznie za kosz ów, a był tak ciężki, że naprawdę z trudem go przechyliłam na kółeczka (mają dwa), to mi przyszedł z pomocą wyrzeźbiony od dźwigania tych specyficznych ciężarów jak posąg młodzieniec. Nikt mnie nie objechał, że jak śmiałam nie wystawić, nikt krzywo nie popatrzył, nikt nie odjechał oburzony. Jakże to inna mentalność... Nie ma tu mowy o królowach brytyjskich za ladą, w przychodni czy na poczcie... I muszę, niestety, powiedzieć: "Co za ulga!".

        Nie mogę się doczekać, kiedy wszystko sprywatyzują w Vistulandii, kraju, który płodzi naturalnie twórczych i inteligentnych ludzi (jeśli wierzyć przebywającym tu od lat Polakom, inteligencja stanowi słaby punkt wielu Brytyjczyków, zepsutych zbyt beztroskim i wygodnym życiem gwarantowanym przez pobłażliwy system), z których wielu jest jeszcze przy tym obdarzonych ujmującym wdziękiem i/lub grzechu wartym charakterem.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.