Le roi est mort, vive le roi!
Łatwo przysuwa się ta myśl, przysiada się, że gdybym go wybrała, byłby teraz – stale i do końca, jak gdyby był potrzebny, a nie ceniony. Tylko przy kim on by był w czasie tych interakcji to myśl druga. Przy sobie obok mnie. Samotność mniej by ważyła, ale mniej by jej nie było.
Na samotność nadal jeszcze wilgotną i głęboką, na tę siłą zaszytą ranę szeroko otwartych ust pomaga odśrodkowa, wolna od zaangażowania obserwacja, kontrolowane lekceważenie własne. Oczywiście, że śmierć porwała kolejne rozwydrzone królewskie życie, ale oto jest nowy król, a po nim będzie następny, a po tym kolejny. Nie drgnęła mi już powieka, objął to wszystko lód, ma to zima zła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.*
Ach to prześliczne rozumowanie kiciusiowe! Myślę, że coś powiem i kiedy już jestem prawie zdecydowana, co takiego, przypomina mi się, że przecież nie zaistnieje nigdy okazja – ani nie zostanie mi stworzona, ani też sama jej nie stworzę. Przecież najwyraźniej tak jest nam dobrze. Chyba dobrze. Chyba nam.**
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.*
Tymczasem dopięłam swego, osiągnęłam rzeczy, na których najbardziej mi zależało, a ludzie zaczęli się w międzyczasie robić młodsi i to też ciekawe – ciekawsze, niż sądziłam. (Choć zawsze to jednak ulga, że mnie samej bliżej już niż dalej).
W międzyczasie zapomniałam też, że blisko 2,5 roku temu napisałam gdzieś pewien wiersz. Wymieniłam wtedy z kimś zapewne niezwykłym kilka znamiennych słów, ale od tamtej pory fundamentalnie przemeblowałam życie (więcej niż raz...). I nagle przychodzi coś tak potężnego, że przez dłuższą chwilę powątpiewa się we własne zmysły, coś jak tęcza albo jak deszcz, co zmienia, odżywia wszystko, coś takiego jak to:
Anka, to już dwa i pół roku; długo ogromnie; a nie ma takiego dnia, takiego kroku, żebym nie wspomniał o mnie; o mnie, osieroconym przez Ciebie, i choć twardość sobie wbijam w łeb, nie widzę Cię w żadnym niebie; i nie chcę takich nieb [prawie broniewski]..
A ta Anka zatruła się chyba gazem i uznano to za nieszczęśliwy wypadek.
Powiedz, czyś ty naprawdę była***
Kolejna karta rejestracji w przychodni zapytała o powzięte decyzje typu do not resuscitate. Tym razem już tego dopilnuję.
________________
* Szymborska
** Podsiadło
*** Broniewski