Liturgia horarum et Domini canes (Liturgia Godzin i psy Pańskie) – między diecezją a zakonem

2010-12-06 14:49

OK, to będzie niestety długie, ale musi być, sorry. Wiadomo, że to jest frustrujące, kiedy się tak klęczy czy leży, czy idzie i jakoś ta modlitwa się nie udaje, jakoś efektów nie przynosi spodziewanych, jakieś to jest wszystko mdle, schizofreniczne i beznadziejne. Tymczasem modlitwa jest szczególnym typem rozmowy, którą się trzeba po prostu nauczyć prowadzić. Ars orandi (sztuka modlenia się), wymaga pracy i praktyki. I tu zaczyna się problem, bo przeważnie nie ma się od kogo nauczyć.

Na początku zaznaczę wyraźnie, że choć poznałam w życiu kilku zacnych księży diecezjalnych, gdybym mogła, odmówiłabym tej grupie prawa do istnienia. Moja niechęć wynika z tego, że organizacja życia księdza oraz pozycja, na której się go stawia, narażają jego samego, przez co i wszystkich innych, podczas gdy organizacja życia zakonnika zabezpiecza go i jest dla niego wsparciem, dzięki czemu wszystkim służy. Chcę przez to powiedzieć, że ta pierwsza stwarza możliwość przyjmowania święceń kapłańskich nie z przekonania, ale po prostu dla zawodu, a także możliwość załamania wartości, którą dany człowiek skądinąd mógłby wnieść.

Przyglądałam się zarówno księżom diecezjalnym, jak i zakonnikom, z bardzo bliska, nawet ze zbyt bliska czasem. Nie chcąc się pastwić, choć jest taka pokusa, i tej nieszczęsnej grupy pogrążać bardziej, niż to już robi wystarczająco wielu jej przedstawicieli, wyjaśnię po prostu, czemu te niby podobne wybory są tak różne w skutkach. Otóż zakonnicy są wspólnotą, trochę rodziną, a kler jest jak grupa znajomych – spotykają się na piwo, mecz obejrzeć, mecz zagrać czy coś. Nie modlą się razem ani razem nie jadają jak rodzina, co robią zakonnicy. Wśród tych ostatnich natychmiast dzięki temu widać, kiedy jeden przestaje się modlić, zaniedbuje kontakt z Bogiem, na którym zasadza się jego prawidłowe funkcjonowanie. W tej sytuacji reszta może mu szybko pomóc, podczas gdy nikt, absolutnie nikt nie sprawuje pieczy nad higieną duchową księdza diecezjalnego, któremu z najgorszych rzeczy spowiadać się jest – jak to kiedyś usłyszałam expressis verbis – łatwiej, ponieważ się spowiada u kolegów. Przepraszam za skojarzenie, ale to jest jak kazirodztwo: podobnie jak dziecko ludzi blisko spokrewnionych to genetyczna katastrofa, również owoce tego typu spowiedzi są katastrofalne – zepsucie się szerzy w każdym pokoleniu coraz bezczelniej.

Nigdy nie słyszałam, żeby zakonnik mówił, że jest zmęczony swoją pracą ani w ogóle że musi iść do pracy. Księża jednak to właśnie robią – chodzą do pracy, podczas gdy zakonnicy nią żyją, nie muszą do niej chodzić... Są ojcami i braćmi – czy ktoś słyszał, żeby ktoś kiedykolwiek przestał być ojcem czy bratem, skoro nim raz został? Nawet śmierć dziecka czy rodzeństwa nie zmazuje zmiany, jaka zachodzi w człowieku, który zaczyna być bratem czy ojcem i postrzegać się jako brata czy ojca. A kto to jest ksiądz? Ta nazwa budzi we mnie takie uczucie, jakby zamiast ksiądz było urzędnik. Chyba do tego sporej liczbie księży najbliżej. A kiedy w tej swojej pracy ksiądz diecezjalny nie jest, tzn. nie chrzci akurat nikogo ani nie rozgrzesza etc., zachowuje się, jakby przestał być kapłanem...

Gdy jeszcze byłam naprawdę młoda, frapowała mnie ta książka w czarnej skórzanej oprawie, z której wystawało kilka kolorowych wstążeczek. Chciałam wiedzieć, co to takiego i jak się tym posługiwać, więc tego czy innego księdza diecezjalnego zdarzało mi się poprosić, żeby mnie nauczył, ale a to się księdzu diecezjalnemu nie chciało mi tłumaczyć, bo to za długo by trwało, a to był zawsze zbyt zmęczony, żeby mi kiedykolwiek wyjaśnić, a to jeszcze co innego...

Katolicy patrzą na muzułmanów bijących swe pokłony jak na zjawisko egzotyczne, ponieważ w większości wypadków nie mają pojęcia, że mogą odmawiać brewiarz, a nawet jeśli wiedzą, że mogą, to nie wiedzą, jak. Coś tam słyszeli, że księża się tym modlą, a przecież jest to modlitwa Kościoła, nie kleru! Oczywiście w zależności od tego, ile kto ma czasu, można go na niej spędzać odpowiednio wiele, ale istnieje wydanie świeckie, z którego można odmawiać np. tylko Jutrznię, Nieszpory i Kompletę, które zupełnie nieźle dają się wkomponować w zwyczajny świecki dzień: starczy, pracowniczy, studencki, uczniowski – każdy.

Rozczarowanie kontaktem z Bogiem wynika nie z nieobecności Boga, tylko z nieudolności i pychy człowieka. Wystarczy spojrzeć, jak ludzie znakomicie żyją sobie według religii, które sobie sami szyją na miarę z siebie zdjętą. Nic dziwnego w tym nie ma, bo nie żyjemy w państwie prawa, ale w państwie, które właściwie mogłoby być rządzone dekretami i na jedno by wyszło, gdyż jak nie ma w naszym państwie odpowiedniego prawa, to zwołują posiedzenie i za moment już jest, a jak jest jakieś, które Władzuchnie przeszkadza, to je ignoruje i już. Skoro mamy prawo z plasteliny zamiast ze stali, to i trudno, żebyśmy mieli religię ze stali, a nie z plasteliny. Ludzie naprawdę zazwyczaj dobrze się uczą przez naśladownictwo... (Oczywiście chętniej tego złego niż tego dobrego). Tłumaczymy sobie zatem odpowiednio to, co chcemy rozumieć, nawet jeśli tekst wyjściowy ma z tym niewiele wspólnego. Stąd nasze rozczarowanie, że często wcale nie szukamy Boga, tylko szukamy punktów, w których poglądy Boże pasują do naszego postępowania i przekonań. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak miałaby funkcjonować bez rozgoryczenia taka przyjaźń, w której każdy z przyjaciół znałby tylko swój własny numer telefonu, bo numerem tego drugiego nie był przesadnie zainteresowany, i tylko do siebie samego mógłby zadzwonić po pomoc w razie potrzeby. Człowiek, który zdał się na siebie, musi się zawieść, ponieważ wielokrotnie zdarzy mu się w życiu potrzebować pomocy, która go przerośnie – sam jej sobie nie udzieli. Za to życie z Bogiem pełne jest rzeczy niepojętych. Gdyby to chcieć zilustrować, powiedzmy, że sami sobie możemy pokazać obrazek, w najlepszym razie film, podczas gdy Bóg potrafi nas uskrzydlić i porwać jak ptaki wysoko, żeby nam pokazać panoramę – jest to zupełnie inna perspektywa. Jego oferta obejmuje zawsze coś, czego nie można sobie wyobrazić ani się domyśleć (bo przekracza granice intelektu i wyobraźni), póki nie poprosi się, żeby to pokazał. I dopiero wtedy można się od samego Boga nauczyć Go spotykać i rozpoznawać.

Wytrwałość to bardzo ważna cecha, którą należy w życiu możliwie starannie pielęgnować, bo bez tego dosyć szybko odechciewa się człowiekowi kołatania, zwłaszcza na mrozie, a przecież niekiedy trzeba bardzo długo kołatać, żeby w końcu otworzyli. Jednak rzeczywiście kołaczącym w końcu jest otwierane. Szukałam, aż znalazłam, ale nie gdzie indziej mnie nauczyli odmawiać modlitwę Kościoła, jak u zakonników.

Któregoś razu, kiedy tak szliśmy, bo to było na pielgrzymce, dominikanie dali pokazali nam coś cudownego. Każdy z nas – 100? 200 osób? – miał tę modlitwę wyśpiewać jak mu się podobało: na własną melodię, w swoim tempie i wybranym przez siebie rytmie. To było niesamowite! Niesamowicie piękne. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że Bóg w podobny sposób musi doświadczać LG, ponieważ (poza Godziną Czytań, której można się poświęcić o dowolnej porze) odmawia się ją w określonych porach dnia, może to być recytatyw albo śpiew, każdy trochę inaczej, ale z grubsza to samo.

Jeszcze jednak o kapłaństwie. Jak wiadomo, ksiądz diecezjalny zazwyczaj nie jest ani ubogi (zdaje się, że tego nie obejmuje nawet ich przysięga), ani czysty, ani posłuszny, z czego zwłaszcza to ostatnie budzi obrzydzenie, gdyż nie mam na myśli posłuszeństwa biskupowi, tylko samemu Bogu. U podstawy posłuszeństwa leżą miłość i strach, a ksiądz diecezjalny (niestety generalizuję, ale trudno by było cokolwiek przekazać bez tego zabiegu) przyzwyczajony do bycia wywyższanym i otoczonym wianuszkiem fanek w każdym wieku, niestety czasem zbliża się niebezpiecznie do wydawania się sobie Bogiem prędzej, niż Bożym, czyli również ludzkim, sługą.

Nigdy nie poczułam się w towarzystwie żadnego zakonnika jak w towarzystwie mężczyzny, nawet przez ułamek sekundy, co wynika z tego, że ich myśli są nie do zagarnięcia przez zmysły, ponieważ są już posiadane przez coś o wiele silniejszego. Oni są nie do uwiedzenia i to jest przepiękne. Za to ze świeczką szukać diecezjalnych, o których można by to samo powiedzieć, a to wynika z tego, że oni są sami i samotni. Trzeba być bardzo okrutnym, żeby dać młodemu mężczyźnie pieniądze, postawić go w pewien sposób na świeczniku, obciążyć potężnym ładunkiem ludzkiego nieszczęścia i zdać go dalej właściwie na siebie. Co z tego, że biskup może sobie szybko reagować na doniesienie o tym, że ksiądz jest już tak sponiewierany przez nałóg, że prawie bezdomny, skoro fundamentalnie nic się chyba w tych strukturach nie zmienia? To nie skutki, tylko przyczyny trzeba leczyć.

Ja akurat jestem przywiązana do dominikanów, bo to świetni i chętni nauczyciele, ale zasadniczo polecam zakony w ogóle – niech każdy, kto wierzy, szuka Boga rzeczywiście i niech mu się nie wydaje, że jak chodzi do swojego lokalnego kościoła co tydzień, to już starczy, żeby pójść do nieba...  Btw., jak ktoś do tego kościółka wytrwale drepcze, to pewnie wie, że zwykle oprawa liturgiczna jest raczej, delikatnie mówiąc, uboga, a kazania mogłyby dość często robić za pokutę... Dominikanie, oprócz wzruszającej nazwy – psy Pana (Domini canes) – która poucza już sama z siebie, potrafią także uczynić liturgię wyjątkowo piękną. Oczywiście jej samej tego nie potrzeba, ale to jest jak z kolacją: jak ją komuś podamy bez świec i porcelany, to i tak go posili, ale jeśli postaramy się trochę bardziej i te świece z porcelaną będą, nasz gość poczuje się wyjątkowo. I dlatego nie tylko wierni czują się lepiej na takich mszach, ale i Bogu pewnie to staranie jest miłe – wszak można komuś odpowiedzieć, rzucając coś niedbale za siebie, a można do niego napisać list na czerpanym papierze (trzy słowa na ten temat zresztą: https://www.youtube.com/watch?v=u9QyaT5TDWk&feature=related). Schola u dominikanów śpiewa wyjątkowo, a to dlatego, że czasem aż na 3-4 głosy. I to jest ważne, ponieważ dla każdego głosu w kościele znajdzie się miejsce, a wciąż pozostaje się w grupie i wspólnocie. Jaki ma sens postawienie w kościele jakiejś wyrywającej się dziewuszki, która piskliwym głosem będzie tak wyciągała w górę w tych wokalnych popisach, że nikt nie jest w stanie do niej dołączyć, wszyscy muszą „podziwiać”? Chodzi o to, by ten, kto chce się nauczyć modlić się  wspólnie – co jest dlatego ważne, że gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20) – spotkał się szczęśliwie z tym, kto chce i potrafi go tego nauczyć tak, żeby już nigdy nie zapomniał.

 

Na koniec drogowskazy, bo nie ma nic gorszego niż bezdroże.

Niżej do posłuchania, na co stać scholę, która ma do czynienia z dominikanami. To ważne, żeby słuchać całego, ponieważ zwłaszcza kanony są pomyślane jak modlitwy i tak też rozwijane, tzn. nie takie same na całej długości.

https://www.youtube.com/watch?v=DMu-07s29Co&feature=related

https://chomikuj.pl/hadwaok/pie*c5*9bni+chrze*c5*9bcija*c5*84skie+-+dominikanie

https://www.youtube.com/watch?v=rE4qRPUePiY

 

https://www.youtube.com/watch?v=r-_bLrdXi9U&feature=related

Odmawianie LG bez odpowiedniej wiedzy potrafi być skomplikowane i łatwo się pogubić, ale na szczęście jest coś takiego jak ILG, gdzie wszystko jest podane kawa na ławę. Gdyby ktoś chciał śpiewać, nie zna melodii, a nie chce mieć konta premium, zawsze może mnie poprosić, to mu zaśpiewam:

https://www.brewiarz.katolik.pl/

W Warszawie dominikanie są w dwóch miejscach: na Freta 10 w centrum i na Służewiu. W tym pierwszym msza akademicka, na którą warto się czasem przejść, jest o 19.30.

Dla studentów, żeby nauczyć się modlić: https://www.da.freta.dominikanie.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=10&Itemid=13

Dominikańska Szkoła Wiary: https://www.szkolawiary.dominikanie.pl/coto.htm

Tegoroczne rekolekcje: https://www.da.freta.dominikanie.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=9&Itemid=27

Wyszukiwanie