Werbalne lekarstwo na receptę, czyli dowód osobisty cudzoziemki

2010-06-02 13:00

Cd. (Tytuł zdjęcia: Po skrzydłach).

Jakiś czas temu (w perspektywie życia o wiele za późno, choć lepsze to niż wcale) znalazłam ten tekst, po przeczytaniu którego rozpłakałam się jak dorosłe dziecko. I płaczę zresztą zawsze, kiedy go czytam. Ktoś zrozumiał. Ktoś naprawdę, dogłębnie zrozumiał, zdiagnozował, nazwał, a w dodatku docenił – człowiek (co nie jest wbrew pozorom bez znaczenia), który patrząc w inne oczy i uczestnicząc w innych rozmowach, zobaczył moje serce obnażone (jak ten tytuł Baudelaire’a), sedno sprawy, pseudo-ukryty głęboko kręgosłup mojej egzystencji, niesprawiedliwe oceny i przykrości, jakby stał przy tylu rozmowach, jakby obejrzał moje życie jak film... I sporządził kompletny opis, nie pomijając żadnego aspektu tego rodzaju bytowania.

Jakże doskonałych użył epitetów i przy jakże właściwych rzeczownikach (niektórych wyrażeń przecież sama używałam!), w jak pełnym wymiarze i bezstronnie (i.e. zawodowo) oddał prawdę o wadach i zaletach noszenia w sobie takiej duszy, tej egzystencji, której (wbrew temu, co się nam zarzuca), nie wybraliśmy sobie sami, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie dokonałby takiego wyboru, żeby się przez całe życie wykrwawiać, nie mogąc umrzeć. Po prostu urodziliśmy się z tą niewidoczną skazą, a życia z nią nie życzy się nawet wrogowi. Każdy pragnie mieć zdrową temperaturę ciała i ducha, nikt by nie chciał być zostawianym, albo ponieważ się gruntownie nie podoba, albo ponieważ podoba się za bardzo, wciąga jak wir – wir nic na to nie może poradzić, że wciąga... Nikt by nie chciał być największym wrogiem siebie, stojąc samemu sobie na przeszkodzie do szczęścia, nie mogąc tego zmienić.

Lektura tego wiersza zmieniła moje życie. To było jak moment wzięcia nareszcie do ręki pozwolenia na budowę domu, który stoi już 25 lat. Ten człowiek, który zmarł, nim się urodziłam, wypisał mi swymi słowami zaświadczenie o przysługującym mi od zawsze prawie do życia w przyjętej formie, z którego nie zdawałam sobie sprawy. Nawet gdybym mogła go spotkać, nie byłabym w stanie podziękować mu odpowiednio do zasług, ale spróbowałabym, spróbowałabym...

Jeśli ktoś jest psychologiem albo psychiatrą, niech wywiesi ten tekst w miejscu pracy. Jeśli ktoś jest rodzicem, nauczycielem polskiego albo wychowawcą klasy, niech go przeczyta więcej niż raz i zadba, żeby młodzi ludzie dobrze go zrozumieli, bo albo on jest o nich, albo łatwo wyrządzą krzywdę tym, o których jest, jeśli ich spotkają bez jego lektury w niedobrym czasie. A bardzo trudno naprawić coś, czemu dość łatwo zaradzić zwykłą uwagą, zwykłym przywiązywaniem wagi...

Poniżej owo dzieło, o którym tyle tu było, odpowiednio do jego znaczenia. Ode mnie to tyle, bądźcie pozdrowieni, Wystarczająco wrażliwi, żeby nie lekceważyć.

 

 

  Posłanie do nadwrażliwych


Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata,
za niepewność – wśród jego pewności,
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych,
zarażając się każdym bólem,
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością,
która nie ma dna,
za potrzebę oczyszczania rąk
z niewidzialnego nawet brudu ziemi,
bądźcie pozdrowieni.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność niemówienia innym tego,
co w nich widzicie,
za niezaradność w rzeczach zwykłych
i umiejętność obcowania z niezwykłością,
za realizm transcendentalny
i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego, co jest,
a przystosowanie do tego, co być powinno,
za to, co nieskończone – nieznane – niewypowiedziane,
ukryte w was.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę,
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk,
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.

Bądźcie pozdrowieni za wasze uzdolnienia –
nigdy nie wykorzystane –
(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli poznać
wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmieniać, zamiast naśladować,
że jesteście leczeni, zamiast leczyć świat,
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę,
za niezwykłość i samotność waszych dróg,
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.

 

 

Kazimierz Dąbrowski (1902-1980),

polski psycholog, psychiatra i filozof.

 


 

 

 

Wyszukiwanie

Werbalne lekarstwo na receptę, czyli dowód osobisty cudzoziemki

 2010-06-02  12:50

Chciałam kiedyś oszaleć i miałam nadzieję, że nie wytrzymam psychicznie, że postradam zmysły, że mnie gdzieś zamkną i naszprycują środkami, które złagodzą skutki obcowania z rzeczywistością. Codzienna egzystencja przypominała poważną operację wykonywaną na przytomnym człowieku. Modliłam się wręcz o utratę tej przytomności, ale tak się nie stało. Wszystko trzeba było przeżyć, skoro postanowiło się nie odbierać sobie życia; uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę[1], jak to słusznie ujął pan Liebert.

Powszechne niezrozumienie doprowadziło do wyczerpującego poszukiwania kogoś, choćby jednego człowieka, który by to zdołał w całości ogarnąć i zapewnił mnie, że są inni, których także „operują” bez znieczulenia, którzy także poddają się takim operacjom. Szukałam wszędzie, wśród żywych i martwych, zwłaszcza w kontakcie z tymi pierwszymi często trafiając fatalnie (okrucieństwo drugich ostygło wraz z ich ciałami w mogiłach).

 



[1] Jeździec, Jerzy Liebert.

 

Posłowie

Zupełnie niechcący trafiłam dziś na tę stronę; też jeż je późno dostał, a musiały być dla niego równie cenne:

https://kultura.wp.pl/title,Profesor-Kazimierz-Dabrowski,wid,11434507,wiadomosc.html?ticaid=1a479,

I dla jeszcze kogoś:

https://madisilk1.bloog.pl/id,1625427,title,Poslanie-do-Nadwrazliwych,index.html?ticaid=5a479

 

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.