Wstępna wycena publikacji

2010-11-27 09:18

Czy jeżeli coś się nadaje do wydania, to powinno się to wydać? Kiedyś nie miałam co do tego wątpliwości – zawsze to jakiś wkład w kulturę narodu, rozwój badań czy co tam jeszcze, do którego jest się poniekąd zobowiązanym, skoro już się ptrzymało dość talentu i wykazało dość wytrwałości, by go spożytkować. Ale dłużej mi się to takie oczywiste nie wydaje.

        Poza czymś (tak obrzydliwym jak) prestiż nic mi/nam chyba ta publikacja nie przyniesie. W dodatku jest ryzykowna, bo może rozbudzić ambicje, do których czuję obrzydzenie i które z wielkim wysiłkiem stłumiłam; może uwolnić na nowo znienawidzoną pychę, silne poczucie, że jest się przeznaczonym do czegoś lepszego niż praca, którą mogłaby i małpa wykonywać, choć i taka (w przeciwieństwie do pychy) nie hańbi. W moim nowym życiu takie siły mogłyby stanowić poważne zagrożenie. Byłaby ta publikacja nadto kosztowała czas i sen, bo albo by ją trzeba rozbudować, albo pociąć. Będąc między dwoma przystankami, zawsze szłam/biegłam do następnego na trasie, bo cofanie się jest absurdalne, no więc raczej byłabym skłonna rozbudowywać. Wówczas byłoby to naprawdę przedsięwzięcie zamiast dziecka, gotowania, sprzątania, zakupów, jedzenia i spędzania razem czasu, zamiast pisania listów do przyjaciół i rodziny, zamiast szukania lepszej pracy, zamiast myślenia o czymkolwiek innym. Podsumowując, byłaby to decyzja o trwaniu (znowu) w specyficznej, ale dojmującej samotności, w mentalnym poruszeniu wyglądającym z zewnątrz na totalny bezruch, podczas gdy życie ucieka – nie tylko moje, ale zwłaszcza ludzi, z którymi chcę je dzielić. W dodatku byłby to też dosyć niedorzeczny kontrast – który magazynier czy inny paker wraca z pracy i dłubie coś w łacińskich tragediach? No błagam...

        Lubiłam nosić długie paznokcie, a w ostatnich latach polubiłam też długie włosy, ale miłość to nie tylko ładne wyglądanie (może już się zresztą nawyglądałam w miarę ładnie i starczy), to również czyn, czasem nieprzyjemny, który trzeba podjąć w jej imię. Postanowiłam to zatem przeżyć, ten stan, w którym ludzie są tak zmęczeni, że rozlewają kawę i nie wiedzą, że to robią; zostawiają nagminnie odkręcony kran i twierdzą uparcie, że to niemożliwe, żeby go zostawili. Zapowiada się przyszłość, w której długie paznokcie i włosy będą mi tylko przeszkadzać. Obetnę.

        Miałyśmy parę ładnych lat temu taką rozmowę z Sofonisbą na temat emigracji. Ostatnio dość często mi się przypomina. Ona chciała koniecznie wyjeżdżać, ja jej odradzałam, powołując się na pewne argumenty. Przewrotne życie sprawiło, że to ja wyjechałam, ona została. Obecnie intensywnie doświadczam wszystkiego, ze względu na co odradzałam jej wówczas wyjazd (choć własnego oczywiście nie żałuję – to był najlepszy wybór, jakiego w życiu dokonałam, ponieważ nie przyjechałam tu do pracy). Wiedziałam już wtedy, że mam rację, ale dopiero teraz widzę, jak dużo jej miałam. Szkoda, naprawdę szkoda, że się rzadko mylę, ale jak to dobrze, Sofonisbo, że nie wyjechałaś!

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.