Zdemaskować cnoty widoczne a nieprawdziwe

2010-12-03 11:31

Teoretycznie dotrzymywanie słowa uznaje się za cnotę, ale przecież można sobie wyobrazić, że dało się złe słowo, nieprzemyślane, na zły (przynajmniej potencjalnie) czyn. Zresztą, nie trzeba sobie wyobrażać, można się posłużyć słowem Heroda, który po pijaku, głupio, w obecności ważnych w Galilei ludzi obiecał spełnić każde życzenie Salome, bo pewnie ładna była, ładnie zatańczyła i się wszystkim spodobało. Trwanie przy tym słowie (honoru?) doprowadziło go do pozbawienia życia innego człowieka, którego by w innych okolicznościach nie zabił, jeśli mnie pamięć nie myli. Chyba by było lepiej, gdyby się wycofał, ale wydaje się, że usidliły go jego pozycja, a także mniemanie o sobie i wyobrażenie o tym, jak postrzegają go inni. Tymczasem podobno tylko krowy nie zmieniają zdania.

To prawda, że dobrze mieć pewne zasady, ale to zasady powinny być dla jednostki, a nie jednostka dla zasad, ponieważ również czemuś zasadniczo pozytywnemu można się dać zniewolić w taki sposób, że skutki tego będą negatywne. Pokusa, żeby się wydawać doskonałym Bogiem jest w ludziach silna, ale lepiej jest dla nas znać swoje miejsce na tym świecie: zgodzić się na bycie człowiekiem, którym się już jest, odpuścić sobie i innym tę swoją nieugiętość i prawie świętość, zaakceptować to, że niektóre rzeczy się może, a innych po prostu nie... Ufff...

Żadnego całopalenia – Bóg tego nie chce i, choćbyś dał, nie przyjmie (nie pamiętam, gdzie to było w Biblii), bo nie o to zupełnie Mu chodzi, a jeśli jakiś człowiek jest skłonny przyjąć, to coś najwyraźniej nie gra w tej relacji i w tym człowieku...

Było sobie dwoje ludzi, którzy całe życie razem byli, aż na którejś imprezie chłopak się upił i zrobił dziecko jakiejś ledwo co znanej dziewczynie. W związku z tym wydarzeniem zerwał swój wieloletni szczęśliwy związek i ożenił się z tą przypadkową panienką. Ktoś może powie, że odpowiedzialnie postąpił, więc zacnie i szlachetnie, a ja uważam, że zrobił bardzo źle. Zniszczył własne szczęście, szczęście kobiety, którą kochał, prawdopodobnie nie da szczęścia dziewczynie, którą poślubił, a zablokował jej możliwość szukania go dalej, i dobrze będzie, jeśli uda mu się utrzymać w domu pokój, żeby z tej dobrej intencji zapewnienia dziecku domu nie wyniknął jeszcze koszmar tego dziecka (bo wiadomo, jaki to dom i dzieciństwo potrafi być, jeśli między rodzicami nie ma miłości). To pewnie był strach, co kazało matce wyjść za ojca, bo przecież nie może mieć z niego żadnego pożytku...

Odrzucenie bujdy o tym, jacy to wielcy i prawi jesteśmy, w którą każdy chętnie wierzy, jest pierwszym krokiem do szczęścia. Przywiązanie do własnej reputacji potrafi strącić człowieka w położenie, w którym nie może dobrze funkcjonować, a wręcz zaczyna szkodzić i sobie, i innym. Wiadomo, że ludzie popełniają błędy, a skoro tak, to najlepiej tego faktu nie ukrywać, tylko starać się na bieżąco naprawiać (w czym zdumiewająco pomocny bywa, bo trzeba jeszcze dobry znaleźć, konfesjonał). Wstecz też należy – moim zdaniem – naprawiać, jeśli się odkryje, że się coś przeoczyło.

Wskutek rządzenia się pokaźnym zbiorem skądinąd chwalebnych zasad, o mało co nie zamknęłam się (jego w sumie też) kiedyś na stałe w związku, który skończyłby się dla mnie m.in. koniecznością rezygnacji z tożsamości i przyjaciół, a dla niego koniecznością wypisywania mi coraz dłuższych list z moimi wadami, aż w końcu pewnie straciłby cierpliwość... Wycofałam się, choć był to ostatni dzwonek, przeżyłam to jakoś, że ktoś mnie niezasłużenie zwyzywał i uznał, iż zmarnował na mnie czas – trudno. A gdybym ocknęła się post factum? Też, wtedy też bym odeszła, bo tylko głupcy trwają w błędzie, nawet jeśli go odkryją. Nie byłam bardziej szlachetna przez utrzymywanie tego związku, tylko coraz bardziej zakłamana.

 

Zdemaskować cnoty widoczne a nieprawdziwe, które nie pozwalają zwalczyć grzechów niewidocznych a prawdziwych – św. Filaret

 

Tak, są sprawy problematyczne, np. czy osoba, która od dziesięciu lat trwa z nami w związku, ma bezwzględne prawo oczekiwać od nas wyborów dokonywanych na jej korzyść, nawet kosztem własnego dobra? Moim zdaniem nie, bo to by było zaprzeczenie miłości. To, że ktoś jest taki dobry i taki miły, i taki śliczny, i taki niewinny, i taki fajny albo po prostu akurat zaszedł z nami w ciążę i się boi, co teraz będzie, co ludzie pomyślą, że go rodzina wyklnie etc. jeszcze nie znaczy, że w związku z tym powinien odbierać całopalenie kogo innego, nawet jeśli ono jest na skutek (chyba zwykle) poczucia winy albo wdzięczności dobrowolnie ofiarowywane.

Czasem mamy pewność, że druga strona nie kocha nas tak, jak powinna żona męża czy odwrotnie, a jednak i tak robimy wszystko, żeby do tego ślubu doszło, a jak już dojdzie, to żeby nie doszło do rozwodu. Chcemy mieć tę drugą osobę jak rzecz. Opowiadamy jej, że my ją tak kochamy bezgranicznie, że jesteśmy tacy słabi i sobie bez niej nie damy rady, że jej potrzebujemy, że jest naszą jedyną szansą, że jest całym naszym życiem, że poza nią jest tylko czarna rozpacz, bezdenny strach i ten niedobry, brutalny świat, że oczywiście wszystko, całe nasze szczęście od niej zależy, że jak odejdzie, to się chyba powiesimy, że musimy, musimy ją koniecznie mieć, bo się inaczej udusimy jak nic. Bullshit, tj. gówno prawda – możemy dalej bez tej drugiej osoby żyć i powinniśmy, jeśli bycie z nami nie oznacza jej szczęścia (również dlatego, że tym samym zdecydowanie nie wróży naszego). To się nazywa szantaż emocjonalny – bardzo popularne, a bardzo rzadko dostrzegane, zarówno przez szantażystę, jak i szantażowanego zagranie. Takie małżeństwa są zwyczajnie nieuczciwie zawarte i (poza strachem, wstydem czy czymś takim) często nie ma powodu, dla którego nie powinny być jak najszybciej rozwiązane. Staż się nie liczy.

A ja, na przykład, pisuję listy, trochę ich tu i ówdzie (czasem niestety) wysłałam w życiu, i naprawdę bym chciała dostać list od kilku osób, ale to jeszcze nie znaczy, że mi się te listy niejako w zamian należą i że mam prawo egzekwować ich napisanie i wysłanie. Obdarowuje się, żeby obdarować, a nie żeby zostać w zamian obdarowanym. Jest się wiernym, by być wiernym, a nie żeby nam dochowano wierności. Mówi się prawdę, żeby nie kłamać, nie zaś po to, by nie być okłamywanym. Pociesza się drugiego, by go pocieszyć, nie by zostać pocieszonym w smutku. I tak dalej, i tak dalej... Wartość jest zawsze wypełniona sobą po brzegi, cnota jest celem samym w sobie.

Zdemaskować cnoty widoczne a nieprawdziwe, które nie pozwalają zwalczyć grzechów niewidocznych a prawdziwych, słowem, być człowiekiem, zamiast usilnie się starać przynajmniej innym wydawać się Bogiem.

Wyszukiwanie

Niech żyje wolność słowa!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.